W nocy Turoń opowiedział wszystko Myszce, ale ona nie chciała wierzyć. Rozmawiali po ciemku, dzieci już spały, przez okno uchylone na balkon widzieli gwiazdy. Henryk leżał z rękami skrzyżowanymi pod głową, Myszka splotła dłonie na jego ramieniu. Czasem chłodny powiew od balkonu pachniał narcyzami. Stały, jak zawsze, w wazonie pośrodku stołu.
— Nie mogę uwierzyć — powtarzała Myszka. — Po co im tyle pieniędzy? Każdy przecież dobrze zarabia. Weź Miedzę czy choćby Szafranka.
— Ludziom nigdy za dużo pieniędzy — mówił Henryk.
— Nie ryzykowaliby aż tak bardzo. Nonsens! — Myszka śmiała się po ciemku. — Głupstw ci ten Muszyna naopowiadał, a ty mu wierzysz.
— Sam ich podejrzewałem.
— Henryczku — mówiła Myszka — nie bądź dziecinny. Czy Gniazdowski ryzykowałby aż tyle? Przecież to sprawa kryminalna, wiesz dobrze. Karetką wozić słoninę i wódkę? I czosnek w workach? Zastanów się, przecież ten człowiek ma wysokie stanowisko, pacjentów, kobiety z całego województwa przyjeżdżają do niego na zabiegi. Trzy pensje. I on, z willą, z samochodem, otoczony szacunkiem ludzi, miałby ryzykować to wszystko? Nie, nie. Bajki ci ten Muszyna opowiada.
— Ludziom nigdy za dużo pieniędzy — powtarzał Henryk.
— Bajki, bajki — mówiła Myszka. — Związał się