Strona:Kazimierz Orłoś - Cudowna melina.djvu/159

Ta strona została uwierzytelniona.

od razu zaczęła opowiadać o wizycie Muszyny i Turonia w komitecie.
— Kochana, co tam się działo! Nigdy nie widziałam sekretarza w takim stanie!
Może zaczęli ostro? Muszyna mógł zapytać wprost:
— Towarzyszu sekretarzu, jak to właściwie jest z tym czosnkiem?
— Z czosnkiem?
Siedzieli przy stoliku pod chińską różą. Miedza ustawiał na płycie z ciemnego szkła kieliszki do koniaku.
— Z czosnkiem, z czosnkiem. Chodzi o kontraktację. W rejestrach figurujecie — wy, Gniazdowski, Szeląg i architekt — jako główni dostawcy. Niby drobna sprawa, ale tak... — Redaktor nabrał tchu: — Ogródki macie małe, a każdy oddaje po kilka ton. Jakże to? Na przykład prezes Koła Łowieckiego Szeląg. Ogródek jak naparstek!
Miedza milczał. Bębnił palcami po płycie z ciemnego szkła. Odstawił butelkę z koniakiem.
— Może to tak jak z kaszą manną? — dorzucił Muszyna. — Z nieba, z nieba! — Zaśmiał się. Miał lekką chrypę.
Turoń milczał. Powiew od okna uniósł muślinową firankę. Miedza mógł wytrzeć pot z twarzy zmiętą chustką.
— Z początku siedzieli cicho — opowiadała Stasia. — Nie słyszałam nic, choć patrzyłam przez dziurkę. Dopiero potem zaczął krzyczeć. Nawet przez te skórzane drzwi było słychać. Twój i przewodniczący siedzieli cicho. Nie wiesz, o co chodziło?
— A potem? — spytała Lenka.
— Potem wyszli, a on zaczął wydzwaniać po tamtych. — Stasia zaśmiała się. — Gniazdowski prosto ze szpitala przyjechał karetką. Nawet białego fartucha nie zdjął. Szafranka kazał ściągnąć z budowy. — I znów powtórzyła: — Nie wiesz, o co chodziło?