Strona:Kazimierz Orłoś - Cudowna melina.djvu/16

Ta strona została uwierzytelniona.

Tęgi podał Muszynie rękę. Chwilę nie mówił nic, potem pochylił się nad Frankiem i zaczął szeptać:
— Franiu, ja ciebie bardzo lubię, ale ja przecież nie wszystko mogę. Ja bardzo przepraszam — zwrócił się do Muszyny — zamienię z kolegą dwa słowa.
— Proszę, proszę — kiwnął głową Muszyna.
— Franiu — szeptał tęgi — wiesz sam, jak jest. Ty mówisz tak, protokół co innego. Myśleć to ja mogę tak, jak ty mówisz, ale mówić to mogę tylko tak, jak jest napisane w protokole. Od tego są kompetentne czynniki, żeby napisały i pouczyły obywateli, co i jak! — Ostatnie zdanie powiedział głośno. — Dobrze mówię? — zwrócił się w stronę milicjantów.
Nie odpowiedzieli zajęci rozmową.
— A pan kolega kto? — Jasiu popatrzył na obcego.
— Przyjezdny — powiedział Muszyna.
— Ja bardzo przepraszam, może to nieładnie wobec pana przyjezdnego, ale w jakiej na przykład sprawie?
— Prywatnej, prywatnej... — Muszyna odsunął pusty talerz. Dopił piwo i rozejrzał się za Ludwisiem.
Franek wyjął z kieszeni rozerwaną kopertę — rzucił na stół.
— Proszę, czytajcie! Czytajcie, jaka jest sprawiedliwość. Będę mówił głośno, tak jak jest. Nie boję się nikogo. — Popatrzył na milicjantów.
Jasiu Flacha pochylił głowę nad poplamioną serwetą.
— Czytaj, panie łaskawy, czytaj — Franek podsuwał Muszynie papier. — „W odpowiedzi na skargę obywatela zawiadamiamy uprzejmie, że otrzymaliśmy wyjaśnienie z komitetu w...”
— Rozumiesz, panie łaskawy — mówił Franek — rozumiesz? Kto im posyła wyjaśnienie w mojej sprawie? No kto?
Muszyna nie odpowiedział. Zapłacił, podał Frankowi rękę.
Dwaj milicjanci także wstali i wyszli. Kelner Ludwiś