Strona:Kazimierz Orłoś - Cudowna melina.djvu/161

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jak wyszedł, dzwonili do majora Popielaka, ale nie wiem po co. Czesia akurat weszła — musiałam odłożyć słuchawkę.
Łyżeczka podzwaniała o szkło — Stasia zajęta truskawkami nie patrzyła na Lenkę i nie wiedziała, jak sekretarka oparła głowę o pień jabłonki, jakby nagle poczuła się źle. Biały bratek upadł na ścieżkę.

Flacha czekał na Olszewskiego w parku. Wstał z ławki, kiedy zobaczył masywną sylwetkę sierżanta w świetle latarni, koło pomnika Kościuszki. Olszewski zwracał uwagę młodej parze, siedzącej w cieniu, na niestosowne zachowanie w miejscu publicznym (młodzi całowali się). Po chwili odwrócił się i zaczął wolno zbliżać w kierunku Rybaczyńskiego.
— Panie Olszewski — powiedział Flacha — chciałem zamienić kilka słów.
Sierżant popatrzył zdziwiony. Przyłożył dwa palce do daszka.
— Słucham was, obywatelu Rybaczyński.
Flacha zmieszał się trochę — nie wiedział, jak zacząć. Stali pośrodku ścieżki, w świetle lampy przeświecającej przez liście lip.
— Jest taka sprawa. Kiedyś zatrzymaliście tego redaktora, co tu do nas przyjechał.
Olszewski milczał. Patrzył z góry na Flachę (był wyższy o głowę).
— Zatrzymaliście go pod zarzutem naruszenia przepisów o porządku w miejscu publicznym. On przy was załatwiał potrzebę fizjologiczną. Pamiętacie? — Flacha zaśmiał się.
Olszewski milczał.
— Wtedy, co to trochę posprzeczaliśmy się. Ja też byłem wstawiony. Potem major kazał redaktora zwolnić.
Olszewski nie mówił nic. Kiwał się lekko w tył