Strona:Kazimierz Orłoś - Cudowna melina.djvu/17

Ta strona została uwierzytelniona.

zgarniał niedopałki do popielniczek, Jasiu Flacha spał z głową na brudnej serwecie. Pijacy bełkotali przy stolikach i dym wypełniał obie sale „Obywatelskiej”.
Muszyna stał jakiś czas przed restauracją. Wdychał czyste powietrze i patrzył na drobne liście akacji. Drżały lekko na wietrze.

Kilka minut po szóstej zapukał do drzwi Turoniów. Mieszkali w nowym bloku przy ulicy Projektowanej za miastem. Na klatce schodowej pachniało olejną farbą. Turoń był sam — w koszuli z podwiniętymi rękawami, przepasany fartuchem, w rannych pantoflach. Wydawał się trochę zmęczony — wyglądał inaczej niż rano (pewny siebie w tym jasnym garniturze). Prosił, żeby Muszyna czuł się swobodnie.
— Wybacz, stary, mam dyżur. Żona poszła do miasta.
Wprowadził gościa do dużego pokoju z balkonem. Obok, w małym, płakało dziecko. Henryk kończył pranie pieluszek w łazience. Czasem zaglądał do kuchni, żeby pomieszać kaszkę.
Siedzieli później przy okrągłym stole (pachniały narcyzy, z dworu wiało chłodem). Turoń kołysał wózkiem — starał się uśpić dziecko. Póki nie zasnęło, mówili szeptem. Słychać było skrzyp źle naoliwionych kółek. Na łąkach nad rzeką odzywały się gęsi.
O Turoniach mówiono u nas różnie: dobrze i źle. Przyjechali przed rokiem — Myszka, żona Turonia, była w trzecim miesiącu ciąży. W pół roku później urodziła dziecko. Starszą dziewczynkę oddali do przedszkola. Z początku wiodło im się nieźle: ludzi mało znali, wrogów nie mieli. Zaraz, jako pierwsi, wprowadzili się do nowego bloku przy Projektowanej. On przewodniczył w radzie, ona dostała etat kierowniczki w Domu Kultury. Dopiero po kilku miesiącach stało