Strona:Kazimierz Orłoś - Cudowna melina.djvu/21

Ta strona została uwierzytelniona.

Turoń kołysząc wózkiem: — Pić trzeba, pić. Wtedy uznają cię za swego. A ja, widzisz, niepijący.
To prawda — nie lubił wódki. O sekretarzu ludzie mówili:
— Swój chłop. Potrafi wypić i krzyknie, kiedy potrzeba. A ten — jakiś taki... Za uprzejmy.
— Kierownik Rybaczyński na przykład! Nazwali go Flachą, bo mówi do interesantów: „Postaw flaszkę, to pogadamy!” Inaczej nic nie załatwi.
Muszyna śmiał się: — Spróbuj, Heniu. Wódka reguluje żołądek.
Turoń nie odpowiedział. Może wtedy swój plan mu przedstawił? Wyszło na to, że nie Muszyna prosi o pomoc przewodniczącego, ale odwrotnie.
— Pomóż mi, Andrzej — mógł powiedzieć. — To moja ostatnia szansa.
Czy Muszyna zgodził się łatwo, czy kazał się prosić? Nikogo przy rozmowie nie było, tylko to śpiące dziecko. Przez uchylone drzwi na balkon widzieli, coraz ciemniejsze, wzgórza za rzeką. Jeszcze gęsi odzywały się na łąkach, wiało wieczornym chłodem. Zegar na kościelnej wieży wybił ósmą, skrzypiały źle naoliwione kółka. I tak, pochyleni nad wózkiem, mogli ten plan uzgodnić.
Muszyna zgodził się na wszystko, bo co miał robić? Jasne. Wyglądał jak ten najgorszy spod budki z piwem. Ani pieniędzy, ani dokąd wracać. Dał się wciągnąć przewodniczącemu w jego nieczystą grę.
Wróciła Myszka — żona Henryka. Do ósmej miała dyżur w Domu Kultury. Drobna, szczupła — uśmiechnęła się do Muszyny serdecznie.
— Poznajcie się — powiedział Turoń. — Mój kolega.
Starsza córeczka Turoniów, Małgosia, usiadła ojcu na kolanach.