mie, bo to piąta klasa. Krzyczy o łaty i kantówkę... Jak Boga kocham, nie skończy trybuny na czas!
Turoń zaraz wstał i poszli do Groszka. Stolarz mieszkał za rynkiem. Zaczynały się tam niskie, parterowe domy w ogrodach. Jeden z takich domów zajmował Groszek z rodziną — pięć osób. Stary z żoną, ich syn, synowa i wnuk. Syn był kierowcą w POM-ie, wnuk chodził do dziesiątej klasy. W szopie, za domem, Groszek miał prywatny warsztat. Robił na zamówienie meble i trumny. Był już starym człowiekiem, ale trzymał się dobrze. Siwy, trochę przygarbiony, najczęściej milczał.
Koło domu był spory sad. O część działki, na której rosły drzewa, Groszek procesował się z powiatowym architektem — Targowskim. Chcieli w tym miejscu wybudować publiczny szalet.
Kiedy Turoń z Muszyną przyszli, akurat jadł obiad. Siedział nad talerzem zupy, przy stole z brzozowych bierwion, w ogrodzie, pod pniem włoskiego orzecha.
— Panie Janie — powiedział Turoń — co ja słyszę? Trybuny nie chce pan budować? — Podał staremu rękę.
Groszek nie podniósł się i nie poprosił, żeby usiedli.
— A co oni myślą? — zapytał (zaimka „oni” używał bardzo często). — Niech mi dadzą dobry materiał, to będę robił! Leluchowicz płyty pilśniaki na dekorację dostał, dlaczego mnie nie dadzą porządnych desek? Bez kantówki też nic nie będzie.
— Panie Janie — mówił Turoń — za dwa dni święto! Zrobi pan i z niczego, jak zechce!
Groszek wzruszył ramionami. Z domu wybiegła siwa kobieta w fartuchu. Ręce miała zawalane mąką.
— Proszę, proszę — mówiła wycierając dłonie o fartuch. — Siadajcie, mili panowie, siadajcie! Jańciu, dlaczego nie prosisz, żeby pan przewodniczący usiadł? Może herbatki?
Strona:Kazimierz Orłoś - Cudowna melina.djvu/31
Ta strona została uwierzytelniona.