Historię Krzywego Stefana opowiedział Muszynie Flacha. Spotkali się na skarpie. Jasiu przyszedł po trawę dla królików. Jego syn, sześcioletni chłopiec, ciągnął drewniany wózek.
— O, redaktor Muszyna! — ucieszył się Flacha.
Od piątej do zmierzchu pili w „Obywatelskiej”. Muszyna nie chciał iść z początku — wymawiał się zmęczeniem.
— Redaktorze kochany — prosił Rybaczyński — trzeba! Choć pół literka! — Odesłał chłopca do domu. — Matce powiedz, że przyjdę później! — krzyczał za nim.
Siedzieli w sali za kotarą, przy stole z czystą serwetą. Jasiu skarżył się na niskie zarobki.
— Taki Gniazdowski na przykład, ten zarabia! Tu bierze, tam... Willę postawił za skrobanki. Panie redaktorze, gdybym ja był wierzącym człowiekiem, moja noga nie postałaby w jego domu... Wszystko tam krew niewinnych istotek! — Śmiał się, parskał śliną.
Muszyna odchylał głowę. — A Turoń jaki jest? — zapytał. — Chwalą go ludzie?
Flacha pomilczał chwilę. — Uczciwy człowiek, na pewno. Ale żeby ludzki, taki, co sam pożyje i da innym pożyć, to nie. Ja bardzo przepraszam, panie redaktorze. Mówię szczerze, jak jest.
Muszyna kiwał głową.
Flacha pochylił się nisko — Ja bardzo przepraszam — powtórzył — ale czy ten Turoń to nie jest... — Palcami zamachał pod brodą.
Muszyna nie zrozumiał, potem zaczął się śmiać. — Co wy, Rybaczyński? Co wy gadacie?
Był już pijany. Sala naokoło zakołysała się jak pokład statku. Wstał niezgrabnie — chciał wyjść za potrzebą.
Ubikacja była na zewnątrz, we wnęce muru okalającego ciemne podwórze (drogę pokazał Ludwiś).
Strona:Kazimierz Orłoś - Cudowna melina.djvu/35
Ta strona została uwierzytelniona.