Strona:Kazimierz Orłoś - Cudowna melina.djvu/41

Ta strona została uwierzytelniona.

starał się upewnić, czy któryś z towarzyszy nie wybiera się z wizytą. Nie lubił na przykład przyjazdów towarzysza Kmity, znajomego przewodniczącego Turonia (Miedza wiedział, że tylko dzięki stanowisku Kmity Turonia nie przeniesiono gdzie indziej). Kmita nie łowił ryb i nie lubił pić koniaku. Zadawał natomiast pytania, na które często trudno było odpowiedzieć. Kiedy Miedza próbował odpowiadać wymijająco, towarzysz z województwa przerywał ostro:
— Krótko, krótko, proszę. Tak czy nie?
Czekając na połączenie, sekretarz kruszył tytoń.
Chodziło o chińską różę — dwumetrowy krzew w wielkiej donicy, pod którym, w kącie gabinetu, stał stolik i cztery klubowe fotele. Na jej liściach pojawiły się mszyce. Miedza zmartwił się bardzo (chińska róża, hibiscus, była przedmiotem jego szczególnej troski), dzwonił nawet do kierownika Wydziału Rolnictwa i Leśnictwa. Przysłali człowieka z aparatem do rozpryskiwania specjalnego płynu, ale sekretarz nie mógł znieść zapachu. Preparat nieprzyjemnie cuchnął. Po dwóch dniach kazał sprzątaczce Czesi zetrzeć płyn z liści. Mszyce zresztą nie ustąpiły. Helenka poradziła wówczas stary, stosowany jeszcze przez jej babkę, sposób: natarcie róży wywarem tytoniowym. Tytoń papierosowy (ewentualnie fajkowy) należało zalać wrzątkiem i tak zostawić przez noc. Czesia od ósmej trzymała czajnik na maszynce.
Zadzwonił telefon. Miedza chwycił słuchawkę, ale był to tylko profesor Kwasiborski, dyrektor liceum.
— Moje uszanowanie, towarzyszu sekretarzu. Przepraszam, że niepokoję od rana.
— Krótko, krótko, dyrektorze — powiedział sekretarz. — Czekam na połączenie.
— Chodzi o syna. Chłopiec zapuścił długie włosy, wiecie, takie modne, do ramion. Trzeba, żeby poszedł do fryzjera. Szkoła nie może tolerować hippisów.