Strona:Kazimierz Orłoś - Cudowna melina.djvu/42

Ta strona została uwierzytelniona.

Sekretarz milczał chwilę. — Nie za ostro, dyrektorze? Młodzież musi się wyszumieć.
— Towarzyszu sekretarzu — nie ustępował dyrektor — to jest karygodne. Cała szkoła patrzy na waszego syna. Ja bardzo proszę: wpłyńcie swoim autorytetem!
— No, dobrze, pogadam z nim. W każdym razie dziękuję za pryncypialną troskę, jaką wykazujecie. — Słowa „pryncypialny” i „troska” zajmowały w słowniku Miedzy ważne miejsce. — Macie tam gdzieś pod ręką towarzysza Szeląga?
— Szeląga? — powórzył Kwasiborski. Sekretarz pytał o nauczyciela gimnastyki i prezesa Kółka Łowieckiego. Kwasiborski nie lubił Szeląga. Młodszy nauczyciel szykował się na objęcie po nim stanowiska. — Nie ma, towarzyszu. Prawdopodobnie na zajęciach. Zawołać?
— Nie, nie. Nic pilnego. Powiedzcie, żeby zadzwonił do mnie. — I Miedza bez pożegnania odłożył słuchawkę. Jakiś czas siedział zamyślony, patrząc na muślinowe firanki. Nad nim, na ścianie, wisiały kamienne twarze przywódców. W oszklonej szafie widać było kilka książek i ułożone starannie roczniki pism.
Weszła sprzątaczka Czesia z herbatą. — Można, towarzyszu sekretarzu?
Sekretarka Miedzy — Rybaczyńska (żona Jasia Flachy) — miała urlop macierzyński. W sekretariacie zastępowała ją maszynistka Stasia (przyjaciółka Lenki), herbatę podawała jednak Czesia, u której, w komórce pod schodami, stała elektryczna maszynka i czajnik.
— Proszę, proszę. — Sekretarz odsunął na bok papier z kupką tytoniu.
Czesia była starą, siwą kobietą. Przed rokiem Miedza przypadkiem odkrył w komórce (sprzątaczka trzymała tam ścierki i szczotki) obrazek ze świętym Józefem przypięty do półki. Święty trzymał na rękach ma-