Strona:Kazimierz Orłoś - Cudowna melina.djvu/46

Ta strona została uwierzytelniona.

— Towarzyszu sekretarzu — powiedział redaktor Muszyna — ja tu nikogo nie znam. Wasi ludzie tak mówią. Dlatego pytam.
Miedza zwrócił się do Henryka: — Pokażemy redaktorowi nasz ośrodek, co, towarzyszu Turoń? Możemy być dumni, że mamy taki obiekt.
— No, ale w mieście boiska dla młodzieży nie ma — powiedział Henryk. — I prędko chyba nie będzie. Zabraliście fundusze przeznaczone na ten cel, żeby zbudować rybaczówkę.
— Naprawdę? — spytał redaktor. Znów coś zapisał w notesie.
Zadzwonił telefon. Sekretarz odstawił kieliszek i podbiegł do biurka.
— Jest województwo — zameldowała telefonistka.
— Nareszcie, nareszcie! Halo! Czy jest towarzysz Kotula?
Kotula należał do towarzyszy najchętniej przez Miedzę przyjmowanych. Zwykle razem jechali do rybaczówki — obaj lubili łowić ryby. Niestety — akurat wyszedł z komitetu. Miedza odłożył słuchawkę.
Turoń i Muszyna wstali.
— Pójdziemy już — powiedział redaktor. — Dziennikarskie obowiązki wzywają.
— Tak, krótko? Tak krótko? — pytał sekretarz, ale nie nalegał, żeby zostali.
Muszyna zrobił zdjęcie — Miedza za biurkiem, na tle portretów na ścianie. Głośno strzeliła migawka. Potem wyszli.
Sekretarz zamknął drzwi obite skórą i znów usiadł, tak jak go Muszyna sfotografował — ręce złożone na szklanej płycie, grymas zamiast uśmiechu. Patrzył nieruchomo przed siebie. Przed nim, na kartce białego papieru, leżała kupka tytoniu. Odetchnął głęboko, wstał, zawołał kierowcę i posłał po nowe papierosy.