Strona:Kazimierz Orłoś - Cudowna melina.djvu/49

Ta strona została uwierzytelniona.

Miedza stracił z psem kontakt od czasu, kiedy uderzył go kolbą dubeltówki na polowaniu. Pajac warknął groźnie, a później nie dał się wsadzić do samochodu. Wrócił do miasta sam, psim swędem, i odtąd nie słuchał nikogo. Reniek śmiał się, że ojciec trochę boi się psa. Pajac przychodził tylko na obiady i czasem, żeby wyspać się pod gankiem. Włóczył się po całym mieście — można go było zobaczyć pod kościołem i w parku. Lubił tereny w pobliżu masarni, czasem kąpał się w rzece. Najczęściej przysiadał na rynku rozpędzając od czasu do czasu pijaków spod budki z piwem. Jeśli zaczepiali go.
— Jezus, Maria, Geniusiu, piąta godzina, gdzie byłeś, dziecko? — zaczęła mówić sekretarzowa, kiedy Miedza był blisko ganku. — O wpół do szóstej mam zebranie! Spóźnię się. Obiad już zimny.
Miedza wyminął żonę w milczeniu. Poszedł do swego pokoju. Wrócił w koszulce gimnastycznej i w szelkach przytrzymujących nie dopięte spodnie. Siedzieli w jadalnym: otwarte drzwi na taras, lśniąca posadzka, gałązka bzu w kryształowym wazonie. Helenka mówiła bez przerwy:
— Nie przysłałeś dziś kierowcy, chciałam pojechać na targ. Jak Rybarczyk nie odłożył mięsa, nie będziemy mieli na niedzielę. Dlaczego Józik nie przyjechał?
Miedza jadł w milczeniu. Rzeczywiście zapomniał przysłać Józka, który codziennie woził jego żonę na targ i do sklepów w rynku. Mógł sam domyślić się i pojechać, ale Józik był z tych, co to nie upominani będą cały dzień drzemać w samochodzie i nie ruszą się z miejsca. A Miedza po prostu zapomniał. Zapomniał z powodu wizyty Turonia i Muszyny i telefonów z województwa. To był zły dzień. Odstawił pusty talerz.
— Całe rano stałam nad dziewczynami w ogrodzie —