mówiła Helenka — nóg nie czuję. Teraz jeszcze to zebranie. Dlaczego odesłałeś kierowcę?
— Jakie dziewczyny? — zainteresował się sekretarz.
— No, te z technikum ogrodniczego. Prosiłam, żeby przysłali kilka do pomocy. Skopały trochę grządek.
Miedza jadł kotlet schabowy.
— Reniek znów był na wagarach. Wiesz? Jak on wygląda! Dlaczego nie każesz mu pójść do fryzjera?
Sekretarz machnął widelcem. Powiedział z pełnymi ustami:
— Wiem. Kwasiborski dzwonił.
— Geniusiu, dziecko, tak nie można. Nie masz z nim żadnego kontaktu. On taki duży wyrósł. To już mężczyzna. — I Helenka odwróciła głowę.
— Herbaty — przypomniał Miedza.
Kobieta spojrzała na zegar ścienny. — Jezus, Maria! Kwadrans po. Spóźnię się na pewno. Weź, dziecko, herbatę sam. — Wstała i trzęsąc wielkim biustem wyszła z pokoju (zebrania Ligi Kobiet odbywały się raz w tygodniu, w budynku komitetu; Helenka była przewodniczącą koła).
Miedza został sam — siedział dłubiąc wykałaczką w zębach. Stały w małym srebrnym kubeczku obok wazonu z gałązką bzu. Patrzył na dwa plecione fotele na tarasie i na białą korę drzew owocowych.
Reniek leżał z nogami na poręczy łóżka i czytał pismo „Radar”. Uczył się na pamięć słów angielskiej piosenki „Everybody loves somebody sometimes”, której nuty i tekst (zapisany fonetycznie) wydrukowano w piśmie. Miedza zapukał cicho i wszedł do pokoju syna. Reniek nie zdjął nóg z poręczy ani nie przerwał nauki. Wyjrzał tylko na chwilę zza „Radaru”, popatrzył na ojca i z powrotem zasłonił się pismem. Mie-
Strona:Kazimierz Orłoś - Cudowna melina.djvu/50
Ta strona została uwierzytelniona.