Strona:Kazimierz Orłoś - Cudowna melina.djvu/52

Ta strona została uwierzytelniona.

— Niech mi tu ojciec nie truje — powtórzył Reniek. — Ja ojcu do polityki się nie wtrącam.
Miedza wstał. — Lekcje odrobiłeś?
Reniek nie odpowiedział. Znów zaczął czytać „Radar”. Mamrotał pod nosem angielskie słówka. Sekretarz stał nad synem i patrzył na jego długie nogi w wytartych amerykańskich dżinsach, zamszowe półbuty z frędzlami, wielkie kościste ręce, twarz pokrytą krostami i długie włosy, w sprawie których dzwonił dyrektor Kwasiborski. Zrobił krok w kierunku łóżka, jakby chciał pogłaskać Reńka po włosach. Nie dotknął jednak głowy syna, cofnął rękę i wyszedł cicho zamykając drzwi. Reniek słyszał, jak ojciec schodził po schodach na parter.
Zerwał się, przeciągnął dotykając rękami sufitu i podszedł do okna. Między rabatkami, na ścieżce wysypanej żwirem, leżał dog arlekin i drzemał w słońcu.