O dyrektorze Gniazdowskim mówiono u nas z uznaniem: — Ten kombinuje!
Przyjechał z województwa i z miejsca objął funkcje kierownika Wydziału Zdrowia, dyrektora szpitala i naczelnika powiatowej przychodni. W willi, którą wybudował po dwóch latach, miał prywatny gabinet. Pacjentów przyjmował codziennie po południu — brał sto pięćdziesiąt złotych za pierwszą wizytę i po sto za następne. Był chirurgiem, ale leczył także jako internista, pediatra, a nawet ginekolog. Kobietom robił zabiegi po tysiąc pięćset i dwa. Kosztowało drożej, jeżeli ciąża była zaawansowana. Mówiono, że willę wybudował za te pieniądze. Fakt — kobiety przyjeżdżały do niego z kilku powiatów. Ludzie śmieli się, że gdyby potrafił, to leczyłby i zęby.
Pacjentów w przychodni traktował opryskliwie, często w ogóle nie chciał rozmawiać, póki nie przyjął w domu. Chętnie wtedy zapisywał lekarstwa z trzydziestoprocentową zniżką.
— Wypróbowany towarzysz — mówił o nim Miedza.
Pewno — zawsze był pierwszy za stołami prezydialnymi, podczas uroczystości i świąt państwowych. Potrafił mówić bez kartki, a wydawało się, że czyta z gazety.
Najgorzej narzekali ci, co trafili do szpitala. Wiadomo było, że Gniazdowski nie zrobi nic, póki nie dostanie choćby brudasa w kopercie. Zresztą i to często było