Strona:Kazimierz Orłoś - Cudowna melina.djvu/54

Ta strona została uwierzytelniona.

za mało. Trudniejsze operacje kosztowały drożej — brał nawet po kilka tysięcy. Zwykle po przyjęciu chorego nie robił nic, póki nie zgłosił się ktoś z rodziny. Mówił wtedy, że w szpitalu nie ma czasu na rozmowę, i wyznaczał wizytę w domu. Tam tłumaczył, jak trudna jest operacja, ilu wymaga przygotowań, stosowania zagranicznych leków i tak dalej, a w końcu wprost wymieniał cenę. Ludzie płacili.
Znana była historia kobiety ze złamanymi nogami. Przywiózł ją brat ze wsi przy granicy — jechali wozem dwadzieścia kilometrów. Kobieta wchodziła po drabinie na poddasze stodoły. Szczeble były spróchniałe, załamały się pod nią i spadła na betonową podłogę. Była niemową — brat trzymał ją do pomocy w gospodarstwie. Miała podobno nieślubne dziecko. Zachowywała się spokojnie, pojękiwała tylko cicho przez całą drogę. Przyjechali pod wieczór — czekali jeszcze w izbie przyjęć dwie godziny. Ponieważ sale były pełne, dostała łóżko na korytarzu. Następnego dnia Gniazdowski zatrzymał się przy niej, obejrzał nogi, powiedział coś o skomplikowanym złamaniu, potem zapytał:
— Ktoś z rodziny jest?
Kobieta zabełkotała niewyraźnie — nie umiała mówić. Pielęgniarki za plecami Gniazdowskiego stały w milczeniu. Chirurg przyjrzał się kobiecie uważniej. Wzruszył ramionami i odszedł. Przez kilka następnych dni wydawało się, że zapomniał o niej. Mijał łóżko w korytarzu obojętnie, jakby niemowy z połamanymi nogami nie było. Kobieta unosiła się na łokciach i patrzyła za nim. Nogi bolały ją bardzo — w nocy nie mogła spać. Pod kolanami wystąpiły obrzęki, skóra była pokryta ciemnymi plamami. Brat zajrzał do szpitala dopiero po tygodniu. Przestraszył się, kiedy zobaczył nogi siostry. Zaraz poszedł do Gniazdowskiego — krzyczał podobno, dwóch pielęgniarzy musiało go wyprowadzać. Wtedy pobiegł do komitetu — okazało się,