maną ręką. Krzywiąc się i głęboko zaciągając dymem opowiedział o swoim wypadku. Pracował w lesie, przy zwózce drzewa. Robili wycinkę pod linię wysokiego napięcia. Teren był trudny — jary, wąwozy, skały, z których ściągali świerki. Konie grzęzły w glinie. Przechodził w jednym miejscu po śliskim pniu nad potokiem, stracił równowagę i spadł na kamienie.
— Cały mokry, panie, i ten ból, jakby kto kłuł nożem. Od dziewiątej rano tu czekam. — Pokazał Muszynie spuchniętą rękę.
— Nie przyjęli od razu?
Robotnik poprawił papierosa w cygarniczce. — Pana też zbyła, jędza.
Dziecko z krostami na policzkach płakało.
— Śpij, Karolciu, śpij. Pan doktor już idzie.
Staruszka w białej chustce z frędzlami (duże żylaste dłonie, laska zawieszona na oparciu krzesła) przesuwała paciorki różańca. Emeryt w okrągłej czapce kaszlał głośno. Było kilkoro dzieci: chłopiec z ręką na temblaku, dziewczynka z czerwonym lizakiem. Była także Czesia, ale Muszyna nie znał sprzątaczki.
Gniazdowski przyszedł o wpół do trzeciej. W szarym garniturze, siwe włosy z przedziałkiem, okulary w rogowej oprawie, czarna teczka. Przeszedł przez poczekalnię szybkim krokiem, jakby nie było nikogo. Wydawało się, że ma bardzo mało czasu. Kilka kobiet wstało i ukłoniło się, kiedy przechodził, ale Gniazdowski nie odpowiedział. Wszedł do gabinetu.
Muszyna patrzył na zegarek — upłynęło jeszcze pięć minut, nim pielęgniarka zaczęła prosić pacjentów. Doktor badał krótko — niektórzy zaraz wychodzili, najdłużej trzymał kwadrans. Przyjął tylko siedem osób, a i to nie w kolejności. Redaktor zapisywał coś w notesie, kiedy pielęgniarka wywołała ostatniego pacjenta (chudy, wysoki mężczyzna; siedział na końcu).
Strona:Kazimierz Orłoś - Cudowna melina.djvu/56
Ta strona została uwierzytelniona.