duże jedynki. Na placu, w ciszy, jaka na chwilę zapadła po tym głośnym jęku drzewnej piły, usłyszano głos przewodniczącej Koła Ligi Kobiet:
— Jezus, Maria, Geniek, moje pończochy!
Dopiero wtedy ludzie zaczęli się śmiać.
Trzeba przyznać, że plastyk, magister Leluchowicz, wykonał swoją robotę solidnie. („Nie tak, jak ten partacz Groszek!” — mówiono później.) Płyty wzmocnił kantówką, dał po dwie deski na rogach. Niełatwo było z tego pudła wyjść. Uwięzieni deptali po deskach okorkach. Słychać było, jak krzyczą.
— Rybaczyński! Rybaczyński! — donośny głos Miedzy.
W zamieszaniu połamano drewniane schodki. Okrasa i Lewandowski potracili głowy — biegali tylko naokoło, zupełnie bezradni. Ktoś krzyczał: — Drabina! Gdzie drabina? Dawać drabinę!
Krzywy Stefan słyszał naokoło śmiech — cienki dzieci i głośny dorosłych.
— Ciszej, ludzie! — Oglądał się wymachując kapeluszem. — Ciszej! Jest tu z czego się śmiać?
Chłopi opowiadali później, że śmiech słychać było aż za rzeką, na polach pod świerkowymi wzgórzami. Kawki z drzew w parku odleciały spłoszone. Harmonista Domaradzki trącił traktorzystę z POM-u (stali w grupie pracowników resortu rolnictwa). Pokazał na wielkie portrety zawieszone nad trybuną.
— Spójrz, Zeniu! Nawet ci się śmieją.
Traktorzysta wycierał oczy chusteczką. Krzywy Stefan krzyczał na dzieci:
— Cicho! Cicho, smarkate! Nie ma się z czego śmiać.
Ale nikt go nie słuchał. W pewnej chwili dyrygent orkiestry strażackiej podniósł w górę pałeczkę. Policzki puzonistów wydęły się jak na komendę. Zagrali „Sto lat, sto lat” i dopiero wtedy śmiech naokoło trochę przycichł. Ludzie za to zaczęli śpiewać. I znów
Strona:Kazimierz Orłoś - Cudowna melina.djvu/70
Ta strona została uwierzytelniona.