Przyszli o ósmej, wcześnie. Groszkowa akurat pełła grządki w ogródku. Stanęli przed furtką zamkniętą na haczyk i ten wysoki, kościsty (sierżant Zenon Olszewski) zapytał:
— Czy mąż jest?
Młodszy przez cały czas nie powiedział nic — pasek pod brodą musiał go trochę uwierać, bo od czasu do czasu poprawiał. Groszkowa uniosła się znad grządki — ręce miała zawalane ziemią, kosmyk włosów odgarnęła z czoła. W tym momencie stary stanął w drzwiach. Był w drelichowym granatowym ubraniu. Szykował się, żeby iść do stolarni. Olszewski powiedział głośno:
— Obywatelu Groszek, pozwólcie!
Stary, dopinając guziki drelichowej marynarki, wolno podszedł do furtki.
Nie wpuścił funkcjonariuszy do środka. Olszewski podał mu nad sztachetami nieduży druk. Było to wezwanie do stawienia się na przesłuchanie. (Redaktor Muszyna upierał się później, że Popielak mógł wezwanie wysłać pocztą. Major widocznie spieszył się.) Stary sięgnął do małej kieszeni, z której wystawał tekturowy futerał. Otworzył pudełko, nałożył okulary i dopiero wtedy przeczytał. Groszkowa stanęła obok męża. Ręce jej trzęsły się, kiedy odgarniała z czoła siwe włosy.
— Co, Jańciu, co oni chcą?
Stary oddał papier Olszewskiemu. — W porządku —