powiedział. Popatrzył na żonę. — Biorą mnie na komendę. — I poszedł przebrać się w garnitur.
Olszewski i ten młody czekali na niego przed furtką. Groszkowa lamentowała:
— Jezusie Nazareński! To stary, chory człowiek. On muchy nie skrzywdzi. Co od niego chcecie?
— Niech się pani uspokoi, pani Groszkowa — powiedział Olszewski. — Niedługo mąż wróci.
Kobieta nie wiedziała, co robić. Pobiegła do domu. — Jańciu, Jańciu — powtarzała stojąc nad Groszkiem. — Co oni od ciebie chcą?
Stary musiał fuknąć na nią. Wyszli po chwili z domu.
Było już słońce nad dachami, w rabatkach wzdłuż ścieżki brzęczały pszczoły. Groszek wolno poszedł w stronę furtki. Włożył czarny garnitur i białą koszulę z krawatem. Siwe włosy przyczesał szczotką. Odwrócił się jeszcze i powiedział:
— Pamiętaj o rybkach!
(Miał w domu stulitrowe akwarium z urządzeniem filtracyjnym, światłem i grzałką. Wiele godzin spędzał doglądając rybek — Groszkowa narzekała, że to strata czasu. Piotruś, wnuk Groszka, wpuścił kiedyś do akwarium małego okonia złowionego w rzece. Stary zdenerwował się wtedy i uderzył chłopca.)
Groszkowa powtarzała: — Jezusie Nazareński! Jezusie Nazareński! — Szła za mężem do furtki. Kiedy odwrócił się, objęła go tymi brudnymi od ziemi rękami. Chwyciła głowę męża i ucałowała starego w czoło. Ślad ziemi został na policzkach Groszka.
I tak poszli przez miasto: Olszewski, ten milczący młody, którego pasek uwierał pod brodą, i Groszek w czarnym garniturze, ze śladami ziemi na twarzy.
Ludzie oglądali się za nimi — stolarz nie spieszył się, szedł wolno. Jego siwą głowę widać było z daleka.
Strona:Kazimierz Orłoś - Cudowna melina.djvu/74
Ta strona została uwierzytelniona.