Strona:Kazimierz Orłoś - Cudowna melina.djvu/8

Ta strona została uwierzytelniona.

Kobiety spały oddychając spokojnie. Olszewski obszedł poczekalnię naokoło — potrząsał każdą za ramię.
— Nie spać, nie spać, nie spać!
Kobiety, jedna po drugiej, siadały przecierając oczy. Rozglądały się nieprzytomnie. Olszewski powiedział surowo:
— Nie wolno spać. Nóg na ławkach nie trzymać.
Milczały. Któraś ziewnęła, inna pociągnęła nosem. Sierżant rozejrzał się, pogroził palcem:
— Niech no jeszcze zobaczę. Będzie mandat!
Wyszedł. Wahadłowe drzwi kołysały się chwilę, skrzypiąc. Kobiety zaraz zaczęły układać się do snu. Toboły podkładały pod głowy, kuliły nogi. I znów słyszał: spokojne oddechy, skrzyp drzwi potrącanych wiatrem. Mógł w końcu sam zasnąć. Głowę położył na oparciu ławki — drzemał z otwartymi ustami.
W nocy daleko szczekały psy.

A może przyjechał w południe, zatłoczonym autobusem, którym te same kobiety jechały na targ? Mógł wysiąść na rynku i stać chwilę patrząc na szary gmach Prezydium Rady Narodowej. Widział pewno odbicie nieba w szybach.
To miasto nie było duże. Zjeżdżali serpentynami w dół i daleko, w dolinie, zaświeciła w słońcu blacha na wieży kościoła. Widział domy jak klocki, zakola rzeki, łuk mostu. Potem jechali wzdłuż łąk (stado bydła w chmurze pyłu szło do wodopoju). Pamiętał: baby w chustach jechały na targ, kurz z uchylonych okien, zaduch w autobusie, tłok, toboły, blaszane bańki z mlekiem i już był łuk drogi wysadzonej jesionami, ruiny zamku, domy, rynek, niskie akacje. Niebo w oknach prezydium.
Potem Lenka, sekretarka przewodniczącego, powiedziała „proszę”, kiedy zapukał do drzwi. Dwa razy mu-