Strona:Kazimierz Orłoś - Cudowna melina.djvu/80

Ta strona została uwierzytelniona.

brał Miedza. Grunt tu opada łagodnie, na wzgórzu widać ostatni nie otynkowany dom przysiółka miłkowickiego. Z prawej i lewej strony do brzegów podchodzi las. Drzewa utrudniają dostęp do wody. Jezioro jest wielkie. Wije się zatokami, jak dawniej rzeka, którą przegrodzono zaporą. Blisko tamy, jesienią, przeciwległe brzegi zacierają się w mgle. W małych zatokach, ocienionych zwisającymi gałęziami buków i olch, żeruje kleń, leszcz i szczupak. Na łąkach, nie koszonych już, bo nie ma dostępu, do późnej jesieni grają świerszcze i koniki polne, milknąc, kiedy głośniej powiedziane słowo z łódki zakłóci ciszę. Pustkowie tu jeszcze — można dzień wędrować i nie spotkać człowieka. Tylko ślad sarny na mulistym brzegu i poruszoną gałązkę w miejscu, gdzie spłoszona przebiegła.
Jak wiadomo, rybaczówkę wybudowano za pieniądze przeznaczone na rozwój bazy turystyczno-sportowej w mieście. Oficjalnie nosi nazwę Miejskiego Ośrodka Sportów Wodnych, ale mało kto z nas ten ośrodek widział. Można wybranych na palcach policzyć: Szeląg, dyrektor Gniazdowski, inżynier Szafranek, Leluchowicz, dziewczyny, które tam wozili, czasem ktoś z oficjalnych gości. Dwa czy trzy razy byli Reniek i Helenka. Reniek nudził się (cały dzień przesiedział w leżaku na tarasie).
— Za pusto dla mnie, tato — powiedział, kiedy wracali.
Helenka mówiła: — Geniusiu, ty się jeszcze utopisz w tej wodzie!
Dużo poszło na rybaczówkę pieniędzy — milion, a może dwa? Ale przecież nie na darmo. Nawet zagranicznym gościom nie wstyd pokazać.
— Był tu kiedyś taki — opowiadał Muszynie Miedza. — Z Francji. Przywiózł go towarzysz Kotula z województwa. Mieliśmy kłopot, bo nie znał języka. Zawiozłem go do rybaczówki, łódką powoziłem po wo-