Siedzieli na parterze, w gabinecie majora Popielaka. Przez uchylone drzwi na taras Groszek widział białe bratki w ogródku. Były tam jeszcze szafirki i narcyzy kołyszące się w podmuchach ciepłego wiatru. Żona majora lubiła kwiaty. Zajmowali mieszkanie na piętrze, nad aresztem.
Przesłuchanie prowadził porucznik Gontarski. Niski brunet ze srebrnym zębem w górnej szczęce. Kiedy ruszał głową, połyskiwały szkła okularów.
— My wszystko wiemy, Groszek — mówił. — Nie macie co ukrywać. Odsłoniliście dostatecznie swoje oblicze, wyłożyliście karty na stół. Przyznajcie się lepiej od razu: kto wam za to zapłacił i jaką sumę?
Stary wzruszył ramionami. Z początku protestował, próbował tłumaczyć.
— Jakie pieniądze? Grosza jeszcze nie zapłacili i pewno nie zapłacą. Gdybym wiedział, to nawet za sto tysięcy nie brałbym takiej roboty!
Mówił, że nie miał kantówki i deski słabe — piątej klasy, okorki. — Spytajcie kierownika Rybaczyńskiego, jaki był materiał. Z przodu dałem kobyłki dla wzmocnienia. Jak ukradli, to czyja wina? — Powoływał się na przewodniczącego Turonia: — Sam przychodził prosić. Nie chciałem kończyć tej trybuny.
Gontarski nie reagował. W końcu stolarz zamilkł, nie mówił już nic. Pocił się i od czasu do czasu wycierał czoło białą chusteczką. Porucznik powtarzał swoje: