Strona:Kazimierz Orłoś - Cudowna melina.djvu/93

Ta strona została uwierzytelniona.

dzka Stanisława, to uwierzyliście kobiecie z gruntu fałszywej i złej, co ma do mnie żal osobisty. Jestem wolnym człowiekiem, dlatego protestuję...”
Dalej nie mógł już napisać ani słowa. Ręka trzęsła mu się zbyt mocno i litery wykoślawiły bardziej. Ostatnie zdanie pisał już bardzo wolno.
— Panie poruczniku — powiedział — nie mogę pisać. Odwykłem.
Gontarski wziął kartkę, przeczytał, skrzywił się i poszedł do majora Popielaka. Nie wracał kilka minut. Groszek siedział sam naprzeciw pustego okna. Oddychał głęboko. Patrzył na szafirki w ogródku.
Gontarski wrócił z majorem. Major Popielak — wysoki, tęgi mężczyzna (nawet w upały latem chodził w skórzanym płaszczu) — wszedł do gabinetu uśmiechnięty. Mówiono o nim, że jest uczciwym człowiekiem — taka była opinia. Nie lubił chuliganów, to prawda, tych wszystkich długowłosych hippisów.
— Do łopaty, do węgla! — powtarzał często. — W kamieniołomach zamykać!
Pod tym względem zgadzali się całkowicie z prezesem Kółka Łowieckiego — Szelągiem. Sam major był także zapalonym myśliwym. Często widziano jego gazik, jak jechał serpentynami nad jeziorem w stronę pustkowia w górach (w tych odległych miejscach położone były tereny zarezerwowane dla majora i towarzyszy z województwa). Mówiono, że lubi sobie postrzelać czasem i że nawyk ten został mu jeszcze z czasów wojny, kiedy służył w oddziałach partyzanckich.
Ludzie odnosili się do majora z szacunkiem. Na ulicy często pozdrawiali go nieznajomi. Major — w skórzanym płaszczu, wysokich butach oficerkach — przykładał dwa palce do daszka. Opowiadano, że i wypić lubi czasem. — Swój chłop — mówiono — bo co to za mężczyzna, co od kieliszka ucieka?