Strona:Kazimierz Orłoś - Cudowna melina.djvu/98

Ta strona została uwierzytelniona.

kościele. Dzwonili na majowe. On nigdy taki nie był, żeby mówić o tym, co przeżywa, a teraz powiedział. To świeże powietrze, zieleń, rzeka w dole (pani wie — komenda jest wysoko) i ta sygnaturka, której słuchał długo...

Muszyna z poczty poszedł do „Obywatelskiej”. Przesiedzieli z Flachą do ósmej. Potem wyszli i zatrzymali się pod budką z piwem. Obaj na niepewnych nogach. Redaktor czkał oparty o deskę obitą blachą. Rybaczyński płacił za piwo. Naokoło stali mężczyźni z butelkami. Muszyna słyszał urywki rozmów — ktoś śmiał się, inny kaszlał. Zapach piwa wisiał w powietrzu.
— Ty, Stasiu, kurwa, uważaj!
— Ja bardzo panią przepraszam! (głos Flachy)
— Na Mierzejewskiego nie ma co liczyć.
— Ty, Stasiu, kurwa, uważaj!
— Ja mu powiedziałem dwa razy i jeszcze raz powiem...
— Jak Boga szczerze kocham.
— Ty, Stasiu, kurwa, uważaj!
— Ja bardzo panią przepraszam.
Flacha przyniósł dwa kufle. Pili. Muszyna czkał wsparty o deskę obitą blachą. Rybaczyński coś mówił, śmiał się. Stali otoczeni, jak brzęczeniem pszczół, gwarem rozmów.

Harmonista Józek Domaradzki kupił używany akordeon. Przeczytał ogłoszenie w gazecie, napisał list (harmonię sprzedawał ktoś w innym mieście). Przyszła odpowiedź, Domaradzki wysłał pieniądze i otrzymał harmonię w paczce.
— Uczciwy człowiek ten gość — ucieszył się. Od momentu wysłania przekazu (dwóch tysięcy), martwił