wznosiłem się, lecz nikt mi, jak bóstwo uroku,
nie złocił dnia młodości...
Dziś wszystko jest w mroku,
nikt nie wie, co jest prawdą, co kłamstem mej duszy,
nikt nie wie, co mnie pali, nikt, co krew mą suszy,
jestem, jak ostęp górski, po którym wiatr goni,
czasem złom się usunie, czasem śnieg się wzruszy
i zesypie lawiną, a w dnie uroczyska,
w głębi leży staw ciemny nieruchomej toni —
pamiętasz?
Dłonią stawu nie sięgaj po wodę,
staw ten daje lodową, zamarzłą ochłodę,
niech ptaki z niego piją i gór pojawiska.
Nie sięgaj — ale prawda! Cóż tobie po wodzie?
Ty leżysz cicho w ziemi, w wiekuistym chłodzie,
cóż, że dziś mi tak żywa? Jakiego anioła
ręka cię z twego grobu przed me oczy woła
i po co? Tyle lat już — czyś ty tam, w twej trumnie,
przypomniała mnie sobie i przychodzisz ku mnie?
Widzę twą duszę — o nie! nie tu ona idzie!