Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Janosik król Tatr.pdf/111

Ta strona została skorygowana.

— Jakto co!? — zawołał ksiądz Pstrokoński. — Wszakżeś ty Polak, Polski Rzeczypospolitej syn!
— Ja jest Polak, a tam, za Tatrami, Luptacy i Węgrzy; a dołu Lachy.
— Jakie Lachy?
— Ci, co ku Krakowu i w Krakowie mieszkają.
— To przecie właśnie Polacy! Bracia twoi!
— Moi bracia, górale, w kyrpcach chodzą. Lachy to odmienny naród.
— Wszakże mowa ta sama!
— Kiedy to i ryby mają mowę tą samą, żadna nic nijako inaczej jako druga nie powie, a pstrągowi głowacz to brat? Albo łososiowi brzana?
— Ależ człowieku! Przecie król wspólny nad wszystkimi!
— No to i niedźwiedź gazda Tatrom, a bez to kozica z liszkom wraz wody pić nie chodzą.
— Nie kochacie króla naszego!
— Ja go nie widział.
— Nie chcecie potrzebującego pomocy wesprzeć?
— Kiedym ja z Polan zeszedł i cztery lata potrzebujących pomocy wspieram.
W uniesieniu jął ksiądz biskup Pstrokoński o królu opowiadać. Jak w Warszawie na zamku żył, jak władał i panował, jak uciekać i tułać się musiał, aż Gadeja, który w kącie na ławie leżał, ozwał się:
— Wygląda to tak, jakkieby gazdę z chałupy wyścigali.
Na co rzekł Krzyś przez nos:
— Terażeście Tomasie mądrze powiedzieli. Wy macie rozum!
Zaś Janosik, gazdowski syn, podniósł głowę i powiedział:
— Gazdę nikt z chałupy wyścigać nieśmie.