Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Janosik król Tatr.pdf/118

Ta strona została skorygowana.

króla i towarzyszących mu panów i żołnierzy zarąbano rajtarów i piechotników szwedzkich. Gdy się zaś śmielsi z orszaku wraz z królem naprzód na to widowisko końmi poparli, ujrzeli chłopów bijących w kupę Szwedów poprostu jako praczki kijami w kupę bielizny mokrej walą.
— In nomine Patris et Filii et Spiritus Sancti. Amen! — zawołał król.
— Co to jest?
I patrzał na rzeź zachwyconym wzrokiem. Jego to pogromców gromiono. Kto pardon wołał, nie darowano zdrowiem. W okrutnej zapamiętałości puszczeni na to górale kosili Szwedów, aż nuncjusz papieski oczy zakrył, a biskup krakowski wołać począł: Dosyć! Dosyć! Stójcie, chrześcijanie!
Ale dopóki ostatni stojący nie padł, ranny dobity nie został, straszna młoćba toporów nie ustawała; szalała dzicz o krwi bezlitosnej.
Król ujrzał przed sobą zagrodzoną drogę — ale trupami.
— Ludzie! Ktoście wy!? — zawołał.
— Górale! — odpowiedziały zdyszane, ochrypłe głosy.
— Skąd? Kto was nawiódł?
— Janosik Nędza Litmanowski z Polan!
— Dawaj go sam! — krzyknął król.
A biskup Gębicki zawołał:
— Chłopi! Król przed wami stoi!
Naówczas poczęli górale odkrywać głowy z czap wełnianych, kołpaków baranich i kapeluszy sukiennych, które się od tłuszczu zakrzepłego nieświadomemu oku jako skórzane wydawały. Wielu w uniesieniu przypadło do rąk i butów królewskich.
— Gdzież wasz wódz? Gdzież ów Janosik? — pytał Jan Kazimierz.