Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Janosik król Tatr.pdf/89

Ta strona została skorygowana.



ROZDZIAŁ X.

Wieczór był jesienny. Przez przymkniętą okiennicę karczmy w Zaborni szparami błyskało światło; to Sieniawski siedział zamknięty w wybitej kobiercami, makatami i adamaszkami żydowskiej izbie i wiersze pisał.
Pod ten czas zaś lasami na czele kilkudziesięciu zbrojnych Podhalańców kroczył hetman zbójecki, Janosik Nędza Litmanowski. Obok niego szedł Sobek Topór milczący, jakby mu mowę odjęto, Marduła Franek i Nędzowi zbójeccy towarzysze nieodstępni, Gadeja, Mateja i Mocarny, wszyscy z rodu Stopków, siłacze, gwałtownicy i rycerze. Sablik i Krzyś postępowali w pochodzie, ale już nie grali. Kroczono cicho. Cicho, jak wilki, podsuwali się pod karczmę. Za przewodnika służył chłop z okolicy, a pochód umiał Janosik, jak ryś prowadzić. Karczma w Zaborni stała u dróg rozstajnych, samotna zupełnie.
Gdy światła dały się już zdala widzieć, Janosik rozdzielił swą bandę i oddał pojedyńcze jej oddziały pod dowództwo swych towarzyszy, tak, ażeby równocześnie ze wszystkich stron śpiących dragonów i sługi napaść.
— Tylko śmiało, chłopcy, a bić! — polecał.
Sieniawski nie kazał stawiać straży, wydawały mu się nietylko niepotrzebne, ale nawet uchybiające jego potędze. Wokół wojowano z chamami.
Dragoni, służba nocowali w skleconych naprędce ba-