Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Maryna z Hrubego.djvu/129

Ta strona została uwierzytelniona.

kanem szybę z ramy ołowianej, wydarł ołów i na tygiel rzucił. — Będą kule!
Zaczem za jego przykładem wszelki metal w zamku na kule przetapiano, gwoździe z gontów darto, baby marmury z posadzek łamały, smołę warzyły, kamienie z bruków wyważały; czem kto mógł, raził, prażył, tłukł dobywających fortecy.
Dobiegło południe — pomoc nie przybywała.
— Coz bedzie? — zapytał sołtys Łętowski, patrząc ku wojsku biskupiemu, które obiadowało.
Ale Kostka, ranny draśnięciem kuli w czoło, nic mu nie odpowiedział. A że krew mu oczy zalewała, poszedł ranę zawiązać.
Spotkał w progu Marynę, kule ulane w kuchni z kandelabrów Platemberga na mur niosącą.
— Płótno masz? — spytał.
— Cysto kosula — rzekła Maryna i ugiąwszy spódnicy, płótna kawał oddarła.
— Wiąż — powiedział Kostka.
Zawiązała.
— Gdzie twój brat Sobek?
— On przydzie.
W tej chwili kula armatnia okno zdruzgotawszy, nad głowami im w pułapie cegły krusząc utkwiła.