Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Maryna z Hrubego.djvu/131

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie légojcie, panie — rzekła Maryna. — Wto wié, co moze być?
— Niech będzie, co chce! Za ten czas może Sobek nadciągnie, albo Cepiec i Sawka...
I rzucił się na łoże Platemberga.
Tymczasem działa biskupie i starosty lubowelskiego grzmiały bez przerwy i mury zamku kruszyły. Gorączkowo dobywał Czorsztyna pułkownik Jarocki, bo się nadciągnięcia chłopskiej odsieczy bał. Osobliwie o podhalanach skalnych wieści pewne doszły, że się ruszyli i na przełaj przez góry na Białkę mieli iść. Sobek Topór dowodził. Coś ich snadź w drodze zaszło, ale każdej chwili przybyć mogli.
Nie wiedzieli jednak o tem oblężeni chłopi, a wiarę w odsiecz stracili. Piechota, ani dragoni do zamku się nie darli, chował ich Jarocki na możliwy atak czerni, tylko działa raz po raz kruszyły mur, rażąc wewnątrz muru zamkniętych ludzi.
W piwnicy, aby się od kul zasłonić i winem pokrzepić, zebrali się obaj Nowobilscy, Kuros i czterech innych górali.
— Co moze być, co nik nie przyhodzi? — rzekł Józek Nowobilski.
— No jo ci nie wiem pedzieć, bracie — odpowiedział Maciek. — Sobek od Jasice sie zadusiował na rany Hrystusa Pana i na samego boga Poklenca kląn, co haw wcora we wiecór