Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Maryna z Hrubego.djvu/142

Ta strona została uwierzytelniona.

słońca. Z podziwem nań popatrzeli, choć go dobrze znali, a podziw ten w Mardule był tak wielki, że nawet nie budził zazdrości.
Mały dwunastoletni chłopiec, »celadnicek«, siedział za Nędzą na pniaku jaworowym, bo od wieków jaworami Nędzów Gronik zarośniony był, i grał mu na gęsiołkach.
Nędza w krzesanice Czerwonych Wierchów błękitno bielające między ciemnemi lasami na reglach patrzał. Białe i różowawe obłoczki ukazywały się i nikły.
— Nieg bedzie pokfalony! — rzekł Krzyś. — Co se tak hań poziérocie?
— Niegze bedzie! Witojcie! — odrzekł Nędza, wstając z trawy na widok gości. — Patrzem, bo sie mi widzi, ze hań cosi widzem.
— Je co?
— Ino sie wpatrzojcie dobrze. Straśnie haw u nas w Polanak dzieci na cosik mrejom. U samej mojej siostry umarło dwoje, a trzecie ino, ino! Patrzojciez dobrze! W rzecy mgiełka. Hań za lase, popod turnie. Widzicie?
— Haj, widzem — rzekł Marduła. — Obłocek.
— Obłocek, wpatrzoj się tęgo, a przisłoń ocy, bo słonko razi. W białej sacie Cicha, bogini moru dziecięcego chodzi, a wionek ma na głowie z cyrwonego polnego maku i krwawiącąm chustom włosy obwijo. Jo tu juz uwazował, ze ona chodzić ma, bo kwiaty skły i trawa miejscym tak jakkieby pozwypalował. Ona to hań!