Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Maryna z Hrubego.djvu/144

Ta strona została uwierzytelniona.

sie ś niém stretnie[1] i wobi go ku sobie. Dzieci lazom, jak głupie, to je poto na obłoki posadzi, siednie ku nim i leci.
— Ka? — zapytał chłopczyk.
— Je wtoz wié? Cicha słuzy u Marzanny, Kania zaś Cichej dospomaga.
— Jo jesce ze staryk ludzi słychował o Smiertnicy i o Dzumie — rzekł Krzyś.
— Toté to ino starsyk ludzi noracyj bierom — rzekł Nędza. — Mnie to Sablik radziéł o nik. Béły haw obie pote, kie tu Tatarzy w Kościeliskiej dolinie byli i z Polokami sie bili.
— Dzuma pono jesce gorso — rzekł Marduła.
— Sytkik wte Corny Bóg i Peklenc z piekła puściéli. Trzybek i Marzanna na Pogwizdowyk skrzidłak lecieli i hłopów i baby bili, a Mór z kosom za niémi seł.
— Haj. Boby se sama Dzuma nie dała rady — rzekł Marduła.
— Wtej[2] mieli hrubom robote — zauważył Krzyś.
— Bajto! Sablikowi gwarzéł pradziadek, co sie ludzie kopyrtali, jak muhy.

— Bie! Nie kopyrtałbyś sie, kie cie taki palice[3] tknie?! — rzekł Krzyś.

  1. spotka.
  2. wtedy.
  3. palcem.