Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Maryna z Hrubego.djvu/145

Ta strona została uwierzytelniona.

— Wicie jom? Cichom? Ona hań ciągle z lasa we wirchu wychodzi i wraco. Jo sie niej samego rania patrzem. Ceko na Kanie pod turniami — mówił Nędza.
— Ceko — przytwierdził z przekonaniem Krzyś.
— Pono śmierzć, Marzanna na piérsego kwietnia, wtej, kie słomianom osobe we wodak topiom, a śpiéwajom: smierzć sie wije po płotu, sukająca kłopotu, mre — ozwał się chłopczyk z gęślikami.
— Wiera ci ta śmierzć mre! Nie gadoj gówien...! — odpowiedział Nędza, a Krzyś z podziwem nań patrząc, rzekł:
— Terozeście wej, Janosiku, dobrze pedzieli! Wy macie rozum!
I popatrzał z pokiwnięciem pochwalnem głową ku Mardule.
— No, aleście haw do mnie s cémsi prziśli? — zapytał Nędza. — Maciuś, powidz mace[1] ze som jest goście. Coby mléka prziniesła i oscypka i spyrki i placka.

Wyniosła gaździna, wzniosłego wzrostu i pięknej powagi, poczęstunek, popod jaworami legli, jedząc i pijąc. A chłopczątko przygrywał im na gęślikach, raz po raz przerażonemi oczyma ku białoróżowym mgłom pod krzesanicami Czerwonych Wierchów poglądając.

  1. matce.