Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Maryna z Hrubego.djvu/146

Ta strona została uwierzytelniona.

A gdy się najedli i napili i Marduła z Krzysiem, po co ich Sobek Topór posłał, opowiedzieli, odrzekł im Nędza, oddając naprzód, jak przystało, cześć Sobkowi:
— Sobek Topór hłop jak sie patrzi i my dwa, kieby na to padło, toby my świat oznieśli. Ani nie wiem, wto lepsy, ino co Sobek jakisi powolniejsy. Ale jo ta wojny mom dość po Węgrak, za Tatrami. I co mnie to ta obchodzi? Ku mnie haw nie idzie nik, zoden pan ani ksiądz, ani zyd, ani pahołek, cy to królewski, cy kaśtelański, lebo starościński, nieg bedzie jaki fce, bobyk go obuske wypłaciéł, coby syćkie zęby we smatece du domu ponios. Mnie haw dobrze. Komu źle, nieg sie broni. Jakby mnie źle béło, to jo hań nie pudem nikogo pytać[1], ba sie będem bronił sam. Moje interesa hań — wskazał za Tatry — nie po dziadowskik dolinak. A i casu niémom tracić. Sablik ośpichował bogatyk kupców, co pojadom bez Luptów, idziemé na nik i moi trze hłopi jutro.
— Sytka polscy hłopi majom wstać — rzekł Marduła.
— I ci od Krakowa i od Sąca?
— Haj.

— Dobrze coś mi pedział! Joby sie hań z Lahami miał babrać? Janosik Nędza Litmanowski, skrzidlaty Podhalon? Bajto! Jesce kiebyście

  1. prosić.