Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Maryna z Hrubego.djvu/154

Ta strona została uwierzytelniona.

Przystąpił do Kostki i wyciągnąwszy ku niemu twardą, zmarszczoną od pracy, rękę, rzekł bez wzruszenia:
— No to już my hań![1]
Wszyscy zdrowi i lżej ranni chłopi, obie Nowobilskie i Hanka, Żydzi, z pęt uwolnieni, otoczyli Kostkę i Łętowskiego. Maryna szła z tyłu, nieprzytomna.
Okropności, które słyszała była o kochanku swoim, Sieniawskim, a które jej z myśli nie ustępowały, szturm do zamku, w którym walczyła, lejąc na żołnierzy smołę gruz strącając i widłami wdzierających się po drabinach prąc na dół, godzina, przepędzona z Kostką w komnacie Platemberga, nieprzyjście brata, zdanie zamku i wydawanie Kostki na śmierć i spokój jego, podobny do spokoju drzewa na walącem się urwisku w czas ciszy: wszystko to oszołomiło ją, jakby zamroziło w niej krew.
I chłopi milczeli. Nawet zuchwały i zawzięty Kuros odwrócił głowę w bok i oczy przed siebie w ziem puścił.
Stali tak — w chwili wydawania ludzi na śmierć.
Wtem ozwał się chrypliwy, wązkoustny głos:

— Kłaniam jaśnie wielmożnemu panu staroście pułkownikowi, kłaniam!...

  1. na drugim świecie.