Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Maryna z Hrubego.djvu/158

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jak wola waszmości.
Przyszli więc muzykanci i stary Sablik z nimi. Ujrzeli Kostkę z oficerami w kompanii i nic o niczem nie wiedząc, grali bowiem dzień i noc od tygodnia i ciągle pijani byli, kłaniali mu się tem niżej. A Kostka, gdy ich ujrzał, zbliżyć się kazał i najstarszemu z muzyków, Bartkowi Obrochcie, dukata do skrzypiec wsunąwszy, zawołał:
— Graj, aż w niebie będzie słychać!
Odrzucił muzyk długie włosy z nad oczu i smyk po stronach puścił i piętą o podłogę uderzył.
Kostka pił, dukaty muzykantom rzucał, wesoły był, jakby nigdy nic.
Oficerowie się rozochocili i spytali, czy Bartek nie tylko góralskiego grać umie, a że umiał, a bab i dziewek nowotarskich na widok mundurów się naszło, puścił się ten i ów w tany z brzękiem ostróg i pokrzykiwaniem. Dopiero stary Sablik, wyszedłszy z karczmy i ujrzawszy Łętowskiego w łykach między dragonami, dowiedział się od żołnierzy, że Kostkę na sąd i na niewątpliwą śmierć prowadzą i powróciwszy do izby jakieś szybkie porozumiewawcze spojrzenie rzucił muzykantom i podle Kostki blizko stanął.
— A stary! Jak się macie? — zawołał Kostka swobodnie. — A to jest pierwszy strzelec na niedźwiedzie i pierwszy narrator na Podhalu — zwrócił się do pułkownika Jarockiego. — I grajek w dodatku!