Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Maryna z Hrubego.djvu/159

Ta strona została uwierzytelniona.

Jarocki z uśmiechem na gęśliki Sablikowe spojrzał.
— Je takie ta złóbcoki — rzekł Sablik, widząc uśmiech niedowierzania na twarzy pułkownika Jarockiego, gdy na instrument w ręku Sablikowem spojrzał. — Prosem ig miłość, jak umiom. Niegze zagrajom.
I podał skrzypce.
— Ależ ja nie umiem! — bronił się Jarocki. — Zagrajcież sami!
Taki miał zwyczaj Sablik. W rzecy deski, ale wto umié, to zagro.
— No zagrajcie, a zaśpiewajcie jaką staroświecką pieśń — rzekł Kostka.
Sablik mrugnął ku muzykom, Kostka dał znak — ucichła muzyka. Sablik zaś przetarł nos rękawem od koszuli, przykręcił zębami kołków, popróbował palcem strun, zazgrzypiał na nich krótkim, w kabłąk wygiętym smykiem, cudowna twarz starego orła przeciągnęła mu się i niebieskie blade oczy w przeszłą przestrzeń poszły. Ugrał trochę prastarą nutę, łyknął podany mu puharek gorzałki i o pierś mając oparte małe gęśle, mówić począł:
— U śmierzci nic nie upłaces. Jednako cie weźnie, cy bees płakał, cy sie śmiał. A i ziem w grobie jednaka wesołemu, cy smutnemu. Haj. Śmierzć nie lutościwa. Co zaś honorniejsy hłop, prosem piéknie, to go zabijom; we wojnie, cy to przi zbójectwie. W pościeli nie umiéro. Haj