Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Maryna z Hrubego.djvu/161

Ta strona została uwierzytelniona.

Jagze by to béło, synu ulubiony,
cobyś sie nie wrócił do ojca, macierze?
Tedy jo sie wrócem ojce, matko ku wom,
kie na nasém stole zakwitnie tulipon.
Wto ze to słyhował, wtoze to hyrował,[1]
by na nasém stole tulipon kwitował...

Kostka słuchał, zrazu z uśmiechem, potem spoważniał, potem oczy mu sie zaszkliły, a gdy stary Sablik skończył, wybuchnął płaczem.
A stary Sablik mrugnął siwemi oczyma ku chłopom stojącym we drzwiach. Zrozumieli go odrazu.

Ale i Jarocki, żołnierz stary i doświadczony, wstał od stołu i natychmiast popręgów dociągać kazał. W dziesięć minut potem oddział ruszył kłusem gościńcem kilkuszowskim ku Zaborni w stronę Krakowa. Jarocki gnał i przez Luboń, Myślenice i Mogilany na drugi dzień pod wieczór do Krakowa docierał. A tam, gdy się o prowadzeniu buntownika Kostki wieść doniosła, wyjechała naprzeciw druga dragonia za Kaźmierz, za staw królewski w towarzystwie panów szlachty Siewierskich pod chorągwiami. Tam wsadzili go na kolasę i stojącego przywiązali do drabinek, ręce związawszy. Stał w kolasie, że go mógł każdy widzieć. Stał i wesoło, śmiało, swobodnie po tłumie ludzi, bo lud srogi wyszedł na Kaźmierz, pozierał. Łętowski siedział za nim w ko-

  1. głosił.