Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Maryna z Hrubego.djvu/167

Ta strona została uwierzytelniona.

Otwarły się drzwi żelazne.
Wszedł dozorca więzienny i dwóch drabów z krótkiemi, szerokiemi tasakami w ręku.
— Na sąd? — zapytał Kostka.
— Nie, na męki — odpowiedział dozorca.
— Jakto?!
Nie odpowiedziano mu nic, jego zaś zimny pot oblał od stóp do głów w jednym momencie.
— Na męki?! Czemu?! Za co?! Możecie mię zabić, lecz po co męczyć?!
— Nie wiemy. Przywieść rozkazano.
Opanował się Kostka. Idźmy — rzekł, podobnie, jak kiedy go wydać miano w Czorsztynie.
Powiedli go na dół po wązkich schodach kamiennych, wewiedli w ciemny korytarz i wprowadzili w nizkie sklepienie, kształt piwnicy mający.
Tam na ścianach czarnych ciosowych tliły się kagańce czerwone i słaby blask dnia przez kratowane okna zazierał; obok stołu, nizko, płonęła w tyglu siarka żółtym płomieniem.
Siedział za wielkim stołem, czarnem suknem okrytym sędzia w kapturze zapadłym na oczy, w opończy długiej. Obok stał kat i jego pomocnicy.
Stawiono Kostkę przed stół.
Stanął prosty i sztywny, jakby wyniosły.
Królewski syn, ludu wódz i zbawiciel...
— Ktoś jest? — zapytał sędzia.