Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Maryna z Hrubego.djvu/180

Ta strona została uwierzytelniona.

i na ogiera swego skoczywszy, ostrogi mu wbił i krzyknął: Naprzód!
Wichrem pomknęli. Wszystko stało się tak szybko, że dopiero teraz na koniach w pędzie żołnierze mieli czas na dziwienie się i nierozumienie. Odbiegali lanckorońskich lasów.
Nikt nie przeszkadzał egzekucyi u troistej szubienicy na Krzemionkach. Na wielkim drabiniastym wozie, w otoczeniu eskorty wojskowej z dobytą bronią, wieziono trzech skazanych przez Stradom, Kaźmierz, na most, i przez Podgórze nad Wisłą na Krzemionki. Dzień był dżdżysty wiosenny, to chmurny, to świecący słońcem, pełen wilgoci.
Kostka jechał blady, jak trup, ze ściętemi, ustami i z oczyma tak zimno surowemi, że gdy na kogo spojrzał, mróz szedł po członkach. A patrzał po ludziach ciągle, na prawo i na lewo — czy chciał się im przypatrywać, czy szukał kogo? Wyprostowany siedział, nieporuszony. Ale od czasu do czasu garbił się, kurczył, strach śmiertelny i zgroza osiadały mu twarz, smutek, ból i rozpacz ściągały mu głowę w dół — i znów prostował się i znów jechał wyprostowany, zimny i surowy.
Radocki oczy w przestrzeń miał wbite, jakby nie istniało naokół niego nic. Łętowski wypił w kaźni konewkę wina i jechał obojętny, na śmierć, która, tak czy tak jest nieuchronna.