Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Maryna z Hrubego.djvu/185

Ta strona została uwierzytelniona.

Chorągwie wojewódzkie mieszać się zaczęły i zwracać konie ku miastu bez rozkazów. Jedna za drugą ruszyły kłusem wzdłuż Wisły, dążąc ku podgórskiemu mostowi. Naówczas ogarnęła tłum paniczna trwoga przed zapowiadaną odsieczą czerni. W niewypowiedzianym strachu, tłocząc się, kotłując, przewracając, obalając i depcząc jedni drugich, wiele tysięcy uciekało w ślad jazdy rycerskiej, lub biegło, gdzie stał prom i przewoźne łódki. Dygnitarze i urzędnicy wskakiwali na wózki, gdzie kto mógł, i pędzili galopem za wózkiem kata, który ze swymi pomocnikami pierwszy na przodzie na wozie egzekucyjnym za wojskiem biczem konie smagając, gnał.
W kwadrans nie było na Krzemionkach nikogo, tylko ze straszliwe rozdziawionemi powiekami głowa rektora Radockiego, przybita do szubienicy i krwawe jego ciało, głowa sołtysa Łętowskiego, twarzą leżąca do ziemi i czerwone ćwierci jego korpusu, i na pal wsadzony Kostka, a pod nim Beata Herburtówna, pal obejmująca.
— Pić — szepnął Kostka.
Herburtówna oderwała się od słupa — spojrzała w okół: wody niebyło. Opodal, daleko płynęła Wisła, lecz w czem przynieść?
— W czem ci przyniosę?! — krzyknęła z rozpaczą.
Kostka uczynił ruch rękami w znak, iż ro-