A jak sie nie najdom, to ig Marduła Kubowi z Podwilcnika zapłaci. Bo to jego chybio.
— Cozbyk nie zapłaciéł? Zapłacem — mruknął Marduła zły.
— Uskładajom sie Broncia z Helciom, a jesce i Jadwisia co doruci — i Kasia i Hańcia i Zosia — żartował Sobek.
Marduła zaklął dosyć obraźliwie dla dziewcząt, gdzie je ma, i chcąc się Sobkowi przypochlebić, jął się gotować do dojenia.
— He, hłopcy! — zaśmiał się Smaś. — Rubajcie las na ogień, bo do jutra nie uwarzimé. Marduła bedzie dojéł!
— Ha ha ha! — huczeli gońcy.
Gdy podojono, powieczerzano i pokiepkowano jeszcze z Marduły, a dokuczały mu najbardziej równie zazdrosna o niego Jadwisia, jak niepodbita przezeń nigdy Zosia, i gdy zapadła groźnie ciemna, w chmurach utopiona noc, wówczas Sen przyszedł na polanę ku Stawowi, skleić powieki dzieci i starców, zewrzeć w uścisku kochanków i rozciągnąć członki samotników, jak Gałajda, przy ognisku wedle wołów pod smrekiem rozłożystym.
— Na jutro be śnieg — ozwał się do siedzącego na ławce Sobka stary Kret, poprawiając toporzyskiem watrę w szałasie.
— Wtoz wié — moze być. Zima.[1]
- ↑ zimno.