Słychował Sobek z ludzi starszych o bogieńkach, co w kyrpcoskak chodziły, ale to nie był ślad kierpców. Był to ślad małych, szerokich, dziwnych butków z dużemi obcasami.
Sobek dygotał i ciupagę w dłoni ściskał. Ale cóż pomóc mogła ciupaga przeciw duchowi, co w bucikach chodził? Gdyby był święconą kulę do pistoletów miał — ale nie miał. Jednak i tak wyjął pistolet z opaska i gotów był go przełożyć pod kolano kurkiem na dół i strzelić, jak się do Złego strzela.
Ogarnięty niewysłowionym strachem byłby uciekł z powrotem do szałasu, gdyby nie spokój psów, które niczego nie węszyły, a wiadomo, że pies ducha czuje.
Szybko czyniło się coraz widniej i w Sobku przestraszona dusza odzyskiwała sama siebie. Odważył się nawet postąpić i zajrzeć w kosodrzewinę, w którą się wkręcała ścieżka. Ślad trwał.
— W nocéj sło — szepnął sam do siebie. — Widziało...
Sobków początkowy pełen przerażenia lęk, począł się przemieniać w lękliwą ciekawość.
— Kiebyk poseł za tém? — pomyślał.
E wiera! — przyszło mu na myśl. — Cy mie pote nie wewiedzie ka w pustki i nie przisiednie, abo w jakom grote w Kościelcu
Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Maryna z Hrubego.djvu/194
Ta strona została uwierzytelniona.