cie ostrze ciupagi Sobka wcięło się po obuch w czaszkę niedźwiedzia.
Niedźwiedź z rykiem siepnął się tak straszliwie mocno, że Sobek, nie chcąc runąć za ciupagą, puścić ją z rąk musiał.
Niedźwiedź przypadł na przednie łapy przed głazem, z ciupagą sterczącą w czaszce.
— E wiera, toś ty mocny! — przemknęło Sobkowi, stojącemu na głazie, przez myśl.
Podobnie jednak, jak pierwsza kula, ciupaga Sobka w bok nieco uderzyła, nie w sam rdzeń mózgu; niedźwiedź, szarpany przez sukę, próbował się jeszcze dźwignąć.
Sobek był bez broni. Pochylił się i chciał toporzysko, we łbie niedźwiedzim tkwiące, uchwycić i siekierę wyrwać. Niedźwiedź podnosił się ku niemu, on pochylił ku niedźwiedziowi. Z tyłu niedźwiedzia za ścieżką w kosodrzewinie był drugi wysterczający z niej wielki kamień. Sobek ponad dźwigającym się zwierzem uczynił z głazu na głaz skok i w locie w bok zgięty lewicą uchwycił toporzysko i wydarł za sobą siekierę z łba, lecz po kamieniu kolanami się ześlizgnął i w kosodrzewinę wpadł.
Równocześnie niedźwiedź dęba się wspiął i Sobek oburącz ciupagę ująć zdążył. Mógł uciekać. Tuż była ścieżka owcza, gładka, a niedźwiedź, tak poraniony jak był i szarpany przez sukę, nie dogoniłby go; on »ze psem równo latał«.
Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Maryna z Hrubego.djvu/197
Ta strona została uwierzytelniona.