— No i dobrze nie bardzo, ześli sie ludzie. Radzom: co mu robić? Jeden gado: uciąć mu renke! Drugi gwarzi: uciońć mu głowe! Trzeci mu roki[1] sądzili, ono nic, trzimie. Jaze jeden pado: darujmy mu!
I wtedéj Matka Bosko tego złodzieja puściéła.
— Puściéła?! E raty, Symuś, dziecko! Puściéła?...
— Telo je dobro.
— E ze juz dobro! To ci powiem, tak jak jest: dobro.
— Dobro.
— Anibyś wej nie pedzioł, ze to z babskiego fajtu, babski potunek.[2]
— O bo nié! Kazbyś ta! Jo baby znom!
— Roz ci upuścielo, jak w puchu.
— A pote cie telo dogryzie, co ci do pluc zajźre.
— He he he! — rozśmiał się stary Topór z uradowanem rozkosznem znawstwem.
Krzyś pożegnał się i poszedł. Obawiał on się docinków skąpej Toporowej, gdy powróci z odpustu, bo bardzo dużo zjadł.
Poleciała i Jewa, posprzątawszy po obiedzie, na Pardółówkę do siostry, co tam wydana była.
Został stary Topór sam.