— Zliżesz, stara świnio, gdy ztąd Marynę za włosy powleczemy!
Ziskrzyły się wązkie, przymglone oczy starego Topora; schylił się, chwycił siedak[1] za nogę i w łeb nim w czapę drucianą Sulnickiego trzasnął, że się ten zamroczony od ciosu gębą na stół zwalił; potem zwrócił się ku kozakom ze wzniesionym stołkiem, krzycząc:
— Jo tu gazda! Tu was wybijem do nogi, piesecne psy piekielne! W pole!
Ale pachołek przyboczny Sulnickiego nie czekając kindżał z pochwy na piersiach dobył i w bok pod serce Topora pchnął. Z rozkrzyżowanemi rękami, z jękiem: Jezus kohany! — zwalił się starzec na podłogę. Zaczem poczęto go bić i kopać i zabito.
Widząc, że Sulnicki bez zmysłów, na stół twarzą padłszy, leży, kozacy, którzy słyszeli, iż gazdowie górscy skarby miewają, jedni dukaty pozbierali, a drudzy plądrować się dom rzucili. Tymczasem też jeden po drugim gońcy Teresi popowracali.
— Nie złapaliście?
— Nie. Kamień we wodę! To był majak.
— Czort zatumanił...
— Dyabeł zrobił, żeby dusza tego starego bez odpuszczenia grzechów do piekła poszła.....
Zprzewracawszy, co było, zrąbawszy skrzy-
- ↑ stołek.