wznak; pacholik wystraszony głowę jej podjął i poduszkę przywleczoną podsunąwszy, uciekł nieprzytomny ze strachu.
Nie zastawszy siostry w domu, powracała na Hrube Jewka, nie mogąca się uspokoić nad apetytem Krzysia:
— Wrodoś, kielo to zre! — mruczała. — Miske byś połknon! Wiera nié?! Przepaśny kóń! Wilce garło! Zarbyś? Jaskólce gniazdo!
Nagle głos zamarł jej w krtani: z otwartych drzwi od sieni wyskoczyła z cienia przez wysoki próg łasica.
— Je coz to?! — zdumiała się Jewka. — Niémas nikogo, co haw łasice gazdujom? Je dy wóz i kónie na oborze...[1]
Wstąpiła do sieni i omal nie potknęła się na leżącej z odjętą mową i władzą członków Toporowej.
Potem natrafiła na zamordowanego Topora; potem ogarnęła zdumionemi oczami zrąbane skrzynie, poodrywane dyle podłogi, zprzewracane łóżka, zdarte półki, rabunek.
— Zbójniki béły — — zakonkludowała — abo panowie karajom...
Siadła na ławie, wtem wzrok jej padł na coś błyszczącego w rogu pod ścianą — podbiegła.
— Dukot!...
- ↑ w obejściu.