do koszuli przemokło, do suchych guń i uwędzonych w dymie kożuchów i położyli nizko i blizko ognia na ławce, tak, ażeby dym ku twarzy nie szedł.
— Uwarz słodkiego mléka — rzekł stary Kret do Sobka.
Więc Sobek wypłókał czyste naczynie i mleko z ostatniego udoju gotować zaczął, oni zaś radzili, coby to mogło być i zkąd się wzięło, ale nikt nie wiedział nic...
— Przisło...
Wtem dziewczyna westchnęła i otwarła oczy niebieskie.
— Patrzi — rzekł młody goniec.
Ale Sobek palcem milczenie nakazał przez delikatność.
Gałajda zaś suszył koszulę i suknie nad watrą, bacząc, by się nie przypiekły.
— Gdziem jest? — ozwał się cichy, słaby głos.
— W sałasie stawiańskim — odpowiedział Sobek.
— Mléka jej dajcie — rzekł Kret.
Nalał Sobek gorącego mleka do czystego skopca i podstawił pod usta dziewczynie, w obu dłoniach dzierżąc.
Piła — i kolory życia nieco jej na twarz wracać jęły.
Wypiwszy, popatrzała po sobie i prawie że krzyknęła:
Strona:Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Maryna z Hrubego.djvu/225
Ta strona została uwierzytelniona.