Stary Kret znał obacować[1] i do przytomności dziewczę przywrócił.
Lękliwie pozierali, czy znowu nie zemdleje. Przeszła noc.
I na drugi i na trzeci i na czwarty dzień czuwali — stała się wielka cisza w szałasie.
Jeden przed drugim żałował, że bab niema do pomocy i przyzioru, ale wszyscy radzi byli, że są sami.
Posługi spełniał stary Kret z pomocą starego Smasia.
Niewiadomo było, czy dusza nie ucieknie, ale ją za wszystkie końce trzymali.
Nie sądzili jej życia, ale nie tracili nadziei, że nie umrze.
A nie dziwota, że śmierć za węgłem szałasu stała — — co to przetrzymać musiało, nim ją Gałajda znalazł, co przetrwało...
Nauzyło się to biédy, o haj...
Ale stary Kret znał zioła cudowne; więc zbierali je na wyprzódki i do szałasu nieśli, a Marduła po najlepszy litworowy korzeń aż w Litworowe pod Polski Grzebień lasami na Roztokę i na Białą Wodę doliną pod Wysoką poleciał. O świcie się wybrał, a słońce »śródpołu« wysoko jeszcze na niebie stało, kiedy wrócił. Tylko kyrpce zdarł.
- ↑ umiał trzeźwić.